Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe.

2 Kor. 5:17

niedziela, 10 kwietnia 2011

Tragedia smoleńska - lekcja do odrobienia

W dniu rocznicy największej w historii polskiego narodu tragedii państwowej wielu się zastanawia nad znaczeniem wydarzeń sprzed roku. Jaki to miało sens? Dlaczego musiało się zdarzyć? Czy zawinił człowiek, czy bezduszna natura, albo urządzenia? Czy Bóg nie mógł jakoś zainterweniować, żeby do tego nie dopuścić? Czy zatem Bóg się nami w ogóle interesuje? A może w tej jednej chwili się zagapił?

Wszystkie te pytania są ważne – jednak najważniejsze dla nas – tych, którzy tutaj pozostali, jest odpowiedź na pytanie, co to oznacza dla nas i czy jest gdzieś w tym jakiś sens, jakaś lekcja, którą mamy odrobić, żeby czegoś wartościowego i trwałego się nauczyć?

Od czasu grzechu pierwszych ludzi ziemia dostała się pod panowanie diabła i jego aniołów, stąd liczne choroby, stąd konieczność ciężkiej pracy dla niewielkiego zysku, stąd trzęsienia ziemi, powodzie, wypadki… W wielu przypadkach przyczynia się do nich ludzka lekkomyślność lub głupota, jednak zawsze jest to w interesie „boga tego świata”.

Prawdą jest jednak również, że nic, co dzieje się na ziemi, nie odbywa się bez Bożego przyzwolenia i wiedzy. W ewangelii Mateusza 10,29-33 Jezus mówi: „Czyż nie sprzedają za grosz dwóch wróbli? A jednak ani jeden z nich nie spadnie na ziemię bez woli Ojca waszego. Nawet wasze włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się; jesteście więcej warci niż wiele wróbli.” Oznacza to, że prezydencki TU-154M nie spadł z Bożej INICJATYWY, ale za Boża aprobatą i wiedzą. To nie może dla nas oznaczać utraty zaufania do Niego, nie możemy się o to na Niego obrażać, bo tylko wtedy będziemy mogli przejść proces uzdrowienia z tak bolesnych ran.

Kryzysy wyciskają z człowieka to, co w nim naprawdę jest. Podobnie jest z całymi narodami. Z Polaków tragedia smoleńska wycisnęła solidarność, wzajemne wsparcie, głęboką refleksję tylko na kilka tygodni. Potem pojawiło się pielęgnowanie poczucia krzywdy, szukanie winnych, kompleksy narodowe, poczucie niższości, agresja, kłótliwość, śmieszność hipotez, pryncypialność i małostkowość. U podstaw wszystkich tych zachowań  leży głęboko zakorzenione NIEPRZEBACZENIE.

Ktoś może teraz pomyśleć „no tak, w sumie wiele osób ma z tym problem”. Prawdziwy problem polega jednak na tym, że tak myśląc mają na myśli zasępionych kombatantów o zaciśniętych ustach i zmarszczonych brwiach, albo ewentualnie słabo wykształcone osoby pikietujące pod pałacem prezydenckim – nieważne, o co, ale zawsze, kiedy ich guru do takiego manifestu wzywa. Nie myślą o sobie. Nie myślą o tym głęboko odciśniętym w ich sercach poczuciu krzywdy ilekroć pomyślą o tym, dlaczego w Polsce nie ma autostrad, a w Niemczech są (a w końcu to oni niby przegrali wojnę…). Nie myślą o nienawiści odczuwanej w stosunku do tych, którzy po II wojnie światowej wspierali aparat władzy komunistycznej stając się oprawcami własnych rodaków. Nie myślą o poczuciu niższości odczuwanym wobec ludzi z krajów Europy Zachodniej. Nie myślą o złości wobec Rosjan, którzy do tej pory nie oddali wraku prezydenckiego Tupolewa. A to wszystko pokazuje, że w sercach wielu Polaków jest zakorzenione nieprzebaczenie silniejsze niż cokolwiek innego. I jako naród nie pójdziemy dalej, dopóki nie uruchomimy w sobie nawyku przebaczenia za rzeczy, na które nie mamy dzisiaj wpływu, nawet jeżeli do tej pory nikt nas za nasze krzywdy nie przeprosił. Bo przebaczenie z przeprosinami nie ma nic wspólnego. Żadne przeprosiny nie uczynią zadość twojej krzywdzie, jeżeli z serca nie odpuścisz. Bo to przebaczenie sprawia wolność w życiu pokrzywdzonego, nie wielkość zadośćuczynienia i siła przeprosin ze strony winowajcy.

Czy to znaczy, że mamy na wszystko „machnąć ręką” i pozwolić innym tratować naszą godność i deptać wszystko, co dla nas ważne? Wręcz przeciwnie. Jeśli chcemy, żeby inni – wobec których mamy uzasadnione roszczenia – traktowali nas poważnie i z szacunkiem, nie możemy manifestować poczucia niższości i krzywdy. A brak przebaczenia zawsze powoduje takie postrzeganie przez innych.

Jezus musiał cierpieć niewinnie, następnie przebaczyć wszystkim swoim oprawcom nie tylko po to, żeby dać nam przykład. Przechodząc tę drogę dał nam realną moc do tego samego. Moc, która pochodzi z Jego krzyża i ostatecznie manifestuje się w Jego zmartwychwstaniu.

Przebaczenie to bardziej postawa niż pojedynczy akt. To raczej nawyk bardziej niż odpowiedź na potrzebę chwili.  Skąd mam wiedzieć, że przebaczam i że z moim sercem jest wszystko w porządku? Kiedy przestaję się użalać nad sobą i kiedy pamięć trudnych wydarzeń nie powoduje pragnienia odwetu, zemsty i niezgody na to, żeby temu, kto zawinił przeciwko mnie, dobrze dzisiaj się wiodło.  Uczciwe rozliczenie win nie jest możliwe bez przebaczenia, bo zawsze będzie powodowało jedynie brak satysfakcji i niezadowolenie. Bo bez przebaczenia – nie odzyskujemy tego, co utraciliśmy, nie budujemy niczego nowego na przyszłość, nie jesteśmy z stanie zapobiec podobnym zdarzeniom w przyszłości. Brak przebaczenia to odmrażanie sobie swoich własnych uszu – na złość babci. To droga bez wyjścia i studnia bez dna.

Dzięki realnej mocy łaski Bożej możemy jednak podjąć decyzję o przebaczeniu i w proroczy sposób wpływać na nasze domy, szkoły, pracę, na całe miasta i na kraj. Możemy zapoczątkować nowy styl myślenia i funkcjonowania w społeczeństwie, dla - tak upragnionej - wolności naszej i kolejnych pokoleń.

Brak komentarzy: